Recenzja filmu

Seks w wielkim mieście (2008)
Michael Patrick King
Sarah Jessica Parker
Kim Cattrall

Mało seksu w mieście

To nie jest film dla nowicjuszy. Ci, którzy nie znają (są tacy?) kultowego serialu, po obejrzeniu jego pełnometrażowej wersji, mogą nie zrozumieć o co chodzi.
To nie jest film dla nowicjuszy. Ci, którzy nie znają (są tacy?) kultowego (wiem, że to okropne słowo, ale w tym wypadku całkowicie uzasadnione) serialu, nie ubawią się na kinowej wersji "Seksu w wielkim mieście", a i nie pomoże im ona pojąć jego fenomenu. Cztery wyzwolone 30-latki z Nowego Jorku wdarły się szturmem na ekrany amerykańskich telewizorów dokładnie w momencie gdy Bill Clinton za pomocą cygara na nowo definiował słowo "Sex". Baraszkujący w gabinecie owalnym prezydent dał hasło purytańskiej Ameryce, że pora przestać bawić się w hipokryzję i wyjść spod kołdry, a przynajmniej uwolnić stamtąd "części niesforne". Bohaterki "Seksu w wielkim mieście" są wyzwolone w każdym sensie - ekonomicznym, obyczajowym, emocjonalnym (ok, może tu nie do końca). Wiedzą czego chcą, a czego nie. Nie prowadzą misternych gierek towarzyskich, nie rumienią się, tylko biorą to, na co mają ochotę zgodnie z hasłem: "grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne tam gdzie chcą". W kinowej wersji spotykamy Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker) i jej trzy koleżanki dokładnie cztery lata po wydarzeniach znanych z ostatniej serii z 2004 roku. I niby wszystko jest tak samo, dziewczyny wciąż są ostre, bezkompromisowe i pociągająco próżne, a jednak doszło do małego przesunięcia akcentów. Twórcy pełnometrażowego filmu postanowili ożenić (wydać za mąż?) znaną z serialu satyrę na wielkomiejskich singli z klasyczną komedią romantyczną. Nasze harpie (używam tego określenia w sensie jak najbardziej pozytywnym) zaczynają więc marzyć o ślubie, a nawet dzieciach i momentami emocjonalnie zmuszone są równać do Meg Ryan z jej "najlepszych" ról. Powoduje to, że znika gdzieś największy atut "Seksu...", a mianowicie język. Dialogi w serialu były pikantne, ale i subtelnie ironiczne, rzadko wulgarne. To, co pisarce Candace Bushnell świetnie wychodziło w krótkich formach, w ponaddwugodzinnej wersji lekko rozłazi się w szwach, a miejsce błyskotliwości zbyt często zajmuje banał. Tyle z "dziennika malkontenta", fani serialu będą jednak zadowoleni pomysłami na domknięcie pewnych wątków, czy całkiem zgrabnymi nawiązaniami do najważniejszych motywów serialu. Fanom to wystarczy, reszta może sięgnie po oryginał.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzję swoją zacznę – niecodziennie – od cytatu z innej recenzji: „Nasze harpie (…) zaczynają więc... czytaj więcej
Na początku był serial. Nadawany przez amerykańską stację HBO, oparty na bestsellerowej powieści Candace... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones